środa, 19 czerwca 2013

Dzień Dziecka 2013 - koty kontra motylki! Będzie rozpierducha...|| Children's Day 2013 - cats VS butterflies! It's gonna get messy...

[English version after the jump or here]
Czasem ciężko jest tak po prostu zrobić coś dla siebie. Jesteśmy dziewczynami o bardzo małym... budżecie i decyzja 'farby czy obiady' wcale nie jest łatwa do podjęcia. Na szczęście obie lubimy robić prezenty innym. Robimy je więc sobie nawzajem, wybierając jako pretekst dowolną okazję (Mikołajki? Zając? Dzień Dziecka? Ograniczenia wiekowe są dla Mugoli).
Ostatnio był właśnie Dzień Dziecka, i tym razem postanowiłyśmy utrudnić sobie zadanie, i zarazem ułatwić. Każda robiła listę haseł - pojedyncze rzeczowniki, tytuły piosenek, cokolwiek - spośród których druga losowała jedno, którym się inspirowała przy robieniu prezentu. To było to ułatwienie, bo zawężało zakres poszukiwań początkowej inspiracji. Kiedy można zrobić WSZYSTKO, ciężko spośród tego 'wszystkiego' wybrać jedną rzecz.
Losowanie przeprowadzone zostało przez niezależny podmiot, niejaką KoCichę, bez której nie może odbyć się nic, co dotyczy jakichkolwiek papierków:
Już się zapakowałam i jestem prezentem!
 Po losowaniu pora na utrudnienie: początkowa inspiracja służy, jak sama nazwa wskazuje, do tego, żeby się nią zainspirować. I wychodząc od niej, stworzyć coś ładnego i przydatnego (tzw. pastojałek nie lubimy).
Jak się okazało, stworzenie czegoś na podstawie jednego słowa może być równie trudne jak stworzenie czegoś z niczego... Przeszedłszy przez fazę paniki i uspokojone, że druga strona ma identyczny problem, przystąpiłyśmy do pracy.
Mi kocia łapka wybrała 'Apocalyptica - Life Burns'.

Teledysk prześliczny i z pomysłem (nie znalazłam go w lepszej jakości, warto poszukać), ale przeniesienie tegoż pomysłu na koszulkę wymagałoby umiejętności, których nie posiadam.
Na szczęście inspiracja spłynęła w postaci jednej z ulubionych scen Pat z anime 'Sailor Moon'.
 - Tatuśku! Jak dobrze, że cię znalazłam! - ARTEMIS!!! - Luna, to nie tak...

Są płomienie? Są. Jest kot? Jest. I jego życie jest w tej chwili ciężkie.
Już jakiś czas temu zrobiłam szablon tej sceny na koszulkę. Oczywiście, naszło mnie na to w środku nocy, więc bez dostępu do drukarki, co zaowocowało wykorzystaniem, ekhm, Wyższej Techniki i Profesjonalnego Podejścia i Podświetlanego Stanowiska Pracy:
Pełna profeska, c'nie?
I taśmy. When in doubt, DUCT TAPE.
Szablon, poprawiony, przeniosłam na koszulkę używając szpilek do zaznaczania punktów przecięcia linii, a potem łącząc te kropki.

To znaczy, drugą wersję szablonu, bo pierwszą zniszczyłam, używając głupiej i nic nie dającej techniki. A już w podstawówce wiedziałam, że papier rozmaka...


Następnie nałożyłam główne plamy koloru. Użyłam dobrych farb akrylowych.
Widzicie zielony kontur?
Powtarzam: użyłam dobrych farb akrylowych! Skąd mogłam wiedzieć, że durne chińskie żrące mazaki z nimi ZAREAGUJĄ?!
Kiedy już otoczyłam kociska morzem płomieni, zrobiłam kontury - z braku cieniutkiego pędzelka używając wykałaczki, ale i tak z niezłym efektem.


Po dwóch godzinach snu zapakowałam koszulkę i poleciałam na pociąg.
Akryle schną minimum 3 godziny, a ja mieszkam w wilgotnym lochu.
Nie miałam czasu nawet przeprasować koszulki, żeby utrwalić farbę. Po prostu powiesiłam ją na wieszaku, owinęłam w reklamówkę i poleciałam.
Na dworcu nalatałam się jak dzika, szukając kasy, która sprzeda mi bilet, i goniąc odjeżdżające pociągi.
Nie dogoniwszy, wróciłam do domu... i... czujecie to napięcie?
...i oceniłam rozmiar zniszczeń. I jęknęłam. I wyciągnęłam farby, detergent i szmatkę, by naprawić szkody. A właściwie to sporą część namalować od nowa.
Aaaach, jakże wdzięczna jestem PKP, że zawróciło mnie z drogi i dało mi możliwość naprawy swych błędów.  Może powinnam w ramach artystycznej zemsty zapłaty namalować im coś ładniutkiego na wagonach?
Jedynym plusem jest fakt, że tym razem do konturów użyłam szpilki, dzięki czemu były ździebko subtelniejsze.

Jako że znowu miałam ciopąg za godzinę, byłam zmuszona znaleźć jakiś sposób transportu schnącego dzieła. I tak powstało najobrzydliwsze pudełko prezentowe świata:
Koszulka rozpięta oczywiście na taśmie klejącej.

Spełniło swoja rolę, a w pociągu przyciągało spojrzenia. Również w pociągu powstała do niego kilkunastostronicowa instrukcja obsługi, ale to kiedy indziej.
I tak spotkałyśmy się na dworcu, Kot i Pat, każda z wielkim kartonowym pudłem. Ale przyznam, że Patowa zawartość była lepiej zaaranżowana:
Motylki!




Sometimes it's hard to do something just for ourselves. We both have really tight... budgets and  the decision 'paint or dinner' isn't an easy one to make. Fortunately, we're more inclined to make gifts for other people. We resolve the conundrum by having an ongoing gift exchange, for which just any reason is enough (Santa Claus? Easter Bunny? Children's Day? Age restrictions are for Muggles).
Recently, for Children's Day, we decided to spice up the echange, making it both easier and harder at the same time. Each of us prepared a list of keywords - singular nouns,  song titles, whatever we wanted - and another had to draw one of them and use it as inspiration for the gift. It was the 'easier' part because it narrowed the range of the search for initial inspiration. When you can make ANYTHING, it can be hard to choose that one special 'something' to create.
 The lottery was conducted by an independent entity, namely one KoCicha, who simply can't be absent at an event that involves any kind of paper:
Me all wrapped up, me a gift now!
 After the lots were drawn, there came the 'making it harder' part: initial inspiration, as you can see from the name, is for you to be inspired. And basing on that, to create something nice and useful (because we don't like things that just stand there).
As it appears, creating something based on just one word can be as hard as creating something from nothing... Only when we were through the panic phase and assured that the other has the same problem did we get to work.
For me, the cat's paw chose 'Apocalyptica - Life Burns'.

The video is gorgeous and based on a good idea (I couldn't find it in better quality but it's worth searching)... but that very idea couldn't possibly translate well to a t-shirt, at least not at my skill level. And I really wanted to make Pat a t-shirt.
Fortunately, inspiration dawned on me in shape of one of Pat's favourite scenes from the 'Sailor Moon' anime.
 - Daaad! I'm so glad I found you! - ARTEMIIIIIS! - Luna, it's not what you think!



Flames? Check. Cat? Check. And his life is really quite hard right now.
In fact, I made a blueprint of this scene to use on a t-shirt some time ago. Of course, I had to do it in the middle of the night, so I didn't have access to a printer, which is why I used, ahem, Higher Technology and Professional Approach and a Backlit Workstation:
Going full-pro, you guys!
And duct tape. When in doubt, DUCT TAPE.
I copied the corrected blueprint to the tshirt, using pins to mark the points where the lines crossed and connecting the dots afterwards.

I mean the second version of the blueprint because the first one I destroyed by using a dumb and utterly ineffective technique. I mean, even in primary school I knew that water makes paper come apart, so what the hell...


Then I painted the main coloured areas. I used good acrylic paint.
Can you see the green outline?
I repeat: I used good acrylic paint! How was I supposed to know that stupid chinese cheap-ass markers will REACT with them? How?!
When the cats were safely surrounded by a sea of flame, I drew the outlines - I didn't have a thin brush so I used a toothpick, but it actually came out pretty nice.


Then, after two hours of sleep, I packed the t-shirt and ran to catch a train.
Acrylics need a minimum of 3 hours to dry, and I'm living in a freaking damp dungeon.
I didn't even have time to iron the t-shirt in order to cure the paint. I just put it on a hanger, I put a plastic bag over it and off I went.
At the train station, I did a fair bit of running like crazy this way and that, searching for a register that would actually sell me a ticket, and chasing the trains.
When I somehow managed not to catch any of them, I went back home and... can you feel the suspense?
...and I did some quick damage assessment. And I cried out. And I got out the supplies to do some repairs. In fact, to paint a whole lot of it anew.
Aaaah, I'm so gratefu that the PKP (Polish railway company) has turned me from my path and gave me a chance to  correct my errors. Maybe I should paint something nice on their trains sometime, as a means of an artistic revenge payment?But honestly, the only upside was the fact that this time I used a pin for the outlines, making them a tiny bit more subtle.

Since I had just one hour to get on a train AGAIN I was forced to find a way to transport my drying creation. And that's how the ugliest fucking gift box in the world came to be:
Why yes, it IS duct tape holding the t-shirt in place..
It served me well and certainly drew some attention on the train. Otherwise I was so bored that I created quite a few pages of instructions for the box, but it's a story for another time.
And so we met at the station, Cat and Pat, each holdng a huge-ass cardboard box. I must admit, though, that Pat's version was way better arranged.
Butterflies!



3 komentarze:

  1. Oj tam lepiej zaaranżowane:)) a tak poza tematem:P kiedy kolejne prezenty robimy?? czy czekamy do moich urodzin??:))

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Żadne ojtam. A w ogóle to musimy znaleźć pretekst. A jak nie znajdziemy, to robimy prezenty z okazji poszukiwań pretekstu.

      Usuń
  2. https://www.youtube.com/watch?v=9GDxKddP39Q Ulciak, tu jest lepsiejsza wersja tego teledysku:)

    OdpowiedzUsuń

Powiedz mi, co o tym myślisz! || Tell me what you think about it!