sobota, 29 czerwca 2013

Nie mogę znieść pustej kartki i pełnej poczekalni || I can't abide an empty sheet of paper and a full waiting room

Pięciominutowa bazgroła pod tytułem 'Sinusoida emocjonalna oczekującej na wizytę Pat'
A 5-minute doodle entitled 'The emotional sinusoid of the waiting Pat'.
Waiting Pat, crouching Cat... haha.
Nie, nie posiadam skanera. Nieszczęśliwi mogą mi kupić. || No, I don't own a scanner. By all means, you're more than welcome to buy me one.

czwartek, 20 czerwca 2013

Pacnij i Uciekaj: jestem na Epbocie! || Quick Hit: I'm on Epbot!

[English version after the jump or here]
 Epbot to blog, który wywarł na mnie niesamowity wpływ, sprawił, że mam ochotę się chwalić tymi moimi 'dziwactwami'. Więc kiedy po dłuuuugim namyśle i OGROMNEJ dawce inspiracji od Jen wybrałam się na Pyrkon, wysłałam jej maila, bo chciałam jakoś podziękować.
I... odpowiedziała. Odpowiedziała emailem, który mnie, kurczę, totalnie rozwalił - siedzę ci ja sobie w dalekiej Polsce, a ona, gdzieś tam, napisała te parę słów SPECJALNIE DLA MNIE.
Muszę się przyznać, choć z niemałym wstydem: wtedy zapragnęłam być jedną z tych, którym w jej oczach się udało. Chciałam wejść w poczet tych cudownych ludzi, których pokazywała czasem na blogu: uśmiechniętych do zdjęcia, trochę onieśmielonych, trochę nerwowych, i TAKICH CUDOWNYCH...
Mój kostium, oczywiście, nie był cudowny. Ale robiłam go z miłością, lała się krew, pot, a czasami i łzy. Sama nie chciałam się przed sobą przyznać, jak bardzo chciałam, żeby ktoś go docenił.
Słuchajta, ludziska! Niedawno Jen napisała specjalnego posta z serii 'Epbot Exemplars': Edycja 'Mój Pierwszy Konwent'.
I znalazłam się w nim. W mojej krzywej, zbitej po konwencie Deriglassoffa mordzie Vadera. W całej krasie moich brudnych macek i rozwiązanej sznurówki.
Ja... ja... dajcie mi chwilę, zemdleję i wracam.

środa, 19 czerwca 2013

Dzień Dziecka 2013 - koty kontra motylki! Będzie rozpierducha...|| Children's Day 2013 - cats VS butterflies! It's gonna get messy...

[English version after the jump or here]
Czasem ciężko jest tak po prostu zrobić coś dla siebie. Jesteśmy dziewczynami o bardzo małym... budżecie i decyzja 'farby czy obiady' wcale nie jest łatwa do podjęcia. Na szczęście obie lubimy robić prezenty innym. Robimy je więc sobie nawzajem, wybierając jako pretekst dowolną okazję (Mikołajki? Zając? Dzień Dziecka? Ograniczenia wiekowe są dla Mugoli).
Ostatnio był właśnie Dzień Dziecka, i tym razem postanowiłyśmy utrudnić sobie zadanie, i zarazem ułatwić. Każda robiła listę haseł - pojedyncze rzeczowniki, tytuły piosenek, cokolwiek - spośród których druga losowała jedno, którym się inspirowała przy robieniu prezentu. To było to ułatwienie, bo zawężało zakres poszukiwań początkowej inspiracji. Kiedy można zrobić WSZYSTKO, ciężko spośród tego 'wszystkiego' wybrać jedną rzecz.
Losowanie przeprowadzone zostało przez niezależny podmiot, niejaką KoCichę, bez której nie może odbyć się nic, co dotyczy jakichkolwiek papierków:
Już się zapakowałam i jestem prezentem!
 Po losowaniu pora na utrudnienie: początkowa inspiracja służy, jak sama nazwa wskazuje, do tego, żeby się nią zainspirować. I wychodząc od niej, stworzyć coś ładnego i przydatnego (tzw. pastojałek nie lubimy).
Jak się okazało, stworzenie czegoś na podstawie jednego słowa może być równie trudne jak stworzenie czegoś z niczego... Przeszedłszy przez fazę paniki i uspokojone, że druga strona ma identyczny problem, przystąpiłyśmy do pracy.
Mi kocia łapka wybrała 'Apocalyptica - Life Burns'.

Teledysk prześliczny i z pomysłem (nie znalazłam go w lepszej jakości, warto poszukać), ale przeniesienie tegoż pomysłu na koszulkę wymagałoby umiejętności, których nie posiadam.
Na szczęście inspiracja spłynęła w postaci jednej z ulubionych scen Pat z anime 'Sailor Moon'.
 - Tatuśku! Jak dobrze, że cię znalazłam! - ARTEMIS!!! - Luna, to nie tak...

Są płomienie? Są. Jest kot? Jest. I jego życie jest w tej chwili ciężkie.
Już jakiś czas temu zrobiłam szablon tej sceny na koszulkę. Oczywiście, naszło mnie na to w środku nocy, więc bez dostępu do drukarki, co zaowocowało wykorzystaniem, ekhm, Wyższej Techniki i Profesjonalnego Podejścia i Podświetlanego Stanowiska Pracy:
Pełna profeska, c'nie?
I taśmy. When in doubt, DUCT TAPE.
Szablon, poprawiony, przeniosłam na koszulkę używając szpilek do zaznaczania punktów przecięcia linii, a potem łącząc te kropki.

To znaczy, drugą wersję szablonu, bo pierwszą zniszczyłam, używając głupiej i nic nie dającej techniki. A już w podstawówce wiedziałam, że papier rozmaka...


Następnie nałożyłam główne plamy koloru. Użyłam dobrych farb akrylowych.
Widzicie zielony kontur?
Powtarzam: użyłam dobrych farb akrylowych! Skąd mogłam wiedzieć, że durne chińskie żrące mazaki z nimi ZAREAGUJĄ?!
Kiedy już otoczyłam kociska morzem płomieni, zrobiłam kontury - z braku cieniutkiego pędzelka używając wykałaczki, ale i tak z niezłym efektem.


Po dwóch godzinach snu zapakowałam koszulkę i poleciałam na pociąg.
Akryle schną minimum 3 godziny, a ja mieszkam w wilgotnym lochu.
Nie miałam czasu nawet przeprasować koszulki, żeby utrwalić farbę. Po prostu powiesiłam ją na wieszaku, owinęłam w reklamówkę i poleciałam.
Na dworcu nalatałam się jak dzika, szukając kasy, która sprzeda mi bilet, i goniąc odjeżdżające pociągi.
Nie dogoniwszy, wróciłam do domu... i... czujecie to napięcie?
...i oceniłam rozmiar zniszczeń. I jęknęłam. I wyciągnęłam farby, detergent i szmatkę, by naprawić szkody. A właściwie to sporą część namalować od nowa.
Aaaach, jakże wdzięczna jestem PKP, że zawróciło mnie z drogi i dało mi możliwość naprawy swych błędów.  Może powinnam w ramach artystycznej zemsty zapłaty namalować im coś ładniutkiego na wagonach?
Jedynym plusem jest fakt, że tym razem do konturów użyłam szpilki, dzięki czemu były ździebko subtelniejsze.

Jako że znowu miałam ciopąg za godzinę, byłam zmuszona znaleźć jakiś sposób transportu schnącego dzieła. I tak powstało najobrzydliwsze pudełko prezentowe świata:
Koszulka rozpięta oczywiście na taśmie klejącej.

Spełniło swoja rolę, a w pociągu przyciągało spojrzenia. Również w pociągu powstała do niego kilkunastostronicowa instrukcja obsługi, ale to kiedy indziej.
I tak spotkałyśmy się na dworcu, Kot i Pat, każda z wielkim kartonowym pudłem. Ale przyznam, że Patowa zawartość była lepiej zaaranżowana:
Motylki!

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Torebka Hinamori Amu || Hinamori Amu's bag

[English version after the jump or here]
Jakiś czas temu Pat wspomniała mi o anime "Shugo Chara". "Myślę, że ci się spodoba główna bohaterka" - mówiła. "A główna postać męska jest taka fajna.... Iiiiiikutoooo..." - miauczała. "I te stroje... nosiłabym to na co dzień..."
Jak się można domyślić, stroje przekonały mnie na tyle, że dałam się usadzić przed lapem i na próbę włączyłam pierwszy odcinek.
Zakochałam się.
To nie była kwestia strojów, ani tym bardziej głównej postaci męskiej (Ikuto nadal wkurza mnie niesamowicie; za dużo jest w animcach aroganckich buców, na których leci wszystko, co się rusza). To, co mnie przekonało i zachwyciło, to samo przesłanie. Na początku każdego odcinka jest tekst: "All kids hold an egg in their souls. The egg of our hearts, our would-be-selves, yet unseen...". Znaczy to mniej więcej tyle, że każdy może marzyć, i kiedy powstaje silne marzenie, przybiera ono formę fizyczną (jajka), z którego wykluwa się postać reprezentująca osobę, którą marzący chciałby się stać. Co lepsze: postać owa daje swojemu właścicielowi supermoce. Słowem: każdy może zostać superbohaterem, wystarczy tylko marzyć i wierzyć w siebie. Cudowne, prawda?
Jak coś lubię, to się w to wkręcam na maksa, więc zachęcona przesłaniem, przystąpiłam z Pat do maratonu Shugo Chara. I wtedy dopiero doceniłam stroje. Oczywiście formy, które przybierają postaci po przemianie w superbohaterów, są świetne, ale główna bohaterka - Hinamori Amu - nawet na co dzień nosi się ślicznie (kratka! agrafki! i te spinki w kształcie iksów!). A najlepsza jest jej torebka:
Śliczności!
Pat torebka podoba się jeszcze bardziej niż mi, więc MUSIAŁAM  ją dla niej zrobić.
Początkowo chciałam rozkminić wszystko sama, od podstaw, ale w trakcie szukania obrazków, na podstawie których miałabym sobie wszystko rozrysować, natrafiłam na ten tutorial. A moja kochać tutoriale - ze względu na mój chaotyczny tryb pracy przydaje się każda rada, która pozwoli mi zmarnować nieco mniej materiałów.
Szczególnie spodobał mi się pomysł użycia kartonowego pudełka do nadania torbie kształtu. To takie oczywiste, czemu nie pomyślałam?
I zgadnijcie, co okazało się odpowiedniej wielkości?
Kasza gryczana teraz i na wieki.
W stosunku do tutorialu zrobiłam jedną istotną zmianę: uszyłam torbę, zamiast ją kleić, bo miała służyć do używania na co dzień, nie do cosplayu.
Materiały: pudełko po kaszy, tkanina w kratkę odzyskana z plisowanej spódnicy z lumpa, paseczki, które kiedyś były przy sandałach, podszewka ze starej spódnicy, pasek z lumpa do zapinania w talii.
A oto i gotowa torebka:
Trzeba jeszcze znaleźć łańcuszek i zawieszki,  ale już teraz prezentuje się świetnie i dobrze służy. Idealnie mieszczą się w niej telefon i aparat.
Łiiiii!